Tak wiem - to ostatni tydzień mojego urlopu. Powinienem wypoczywać, by podołać układaniu planu lekcji od poniedziałku. Jednak, gdy zobaczyłem ofertę szkolenia i to prowadzonego na najwyższym możliwym w Polsce poziomie, to uległem. Lubię się uczyć, brak dodatkowych kosztów, no i ten poziom...
Główną częścią szkolenia, był pokaz debaty szkolnej. Trenerzy zachęcili nas byśmy ją obserwowali z metapoziomu i skupili się na stronie metodycznej. Temat debaty miał być dla nas mniej istotny. W izbie szkolnej zasiedli dyrektor z przedstawicielami grona pedagogicznego oraz uczniowie podzieleni na dwie nierówne grupy - strony debaty. Zwolenników proponowanego rozwiązania było nieco więcej niż jego przeciwników. Spotkanie prowadził pan Ryszard, nauczyciel historii.
Na początek krótko wyjaśnił zasady. Podkreślił, że obowiązują limity czasowe wypowiedzi, a następnie udzielił głosu Markowi - przedstawicielowi zwolenników nowych rozwiązań. Strona przeciwna powitała go nieprzychylnymi okrzykami. No fakt - nieładnie. Trudna sytuacja pedagogiczna. Pan Ryszard ze spokojem poinformował krzyczących, że jak nie przestaną, debata się przedłuży i będą musieli zostać dłużej w szkole (czytaj w "kozie"). Dobrze, dyscyplina powinna być. Pan Ryszard surowo zabronił też Markowi wdawania się w dyskusję z oponentami i nakazał kontynuować swoją retorykę. Niestety chłopak przekroczył swój czas. Nauczyciel z pewną niechęcią pozwolił mu dokończyć wypowiedź, którą jego koledzy nagrodzili gromkimi brawami.
Następnie przemawiał pierwszy z przedstawicieli oponentów zmian - Borys. Okazało się, że ta grupa jest mniej jednorodna i przeciwko nowym zasadom wypowiadać się będzie więcej osób. Zaimponowało mi, że każda zainteresowana grupa ma prawo głosu. Niestety ku mojemu zdumieniu dyrektor, nauczyciele i zwolennicy Marka zaczęli wychodzić z izby. Nie zamierzali słuchać kontrargumentów. Kurczę, człowiek całe życie się uczy. Wzorcowa debata uświadomiła mi, że niepotrzebnie od zawsze powtarzam uczniom "Nie musicie się lubić, ale musicie się szanować". I jeszcze te wszystkie slogany typu "Edukacja to relacja", "Siadaj, musimy pogadać". Spory błąd. Należy przede wszystkim uczyć niezłomnej pewności swojego zdania oraz niemarnowania czasu na merytoryczne dyskusje.
Pan Ryszard zadbał też o to, by uczniowie mieli świadomość swojego miejsca w szeregu. Pięknie podsumował wystąpienie ucznia. "Borysku, już nie jesteś przewodniczącym szkoły i pewnie się martwisz, że nie będziesz tez przewodniczącym klasy". Ważne, by nasi podopieczni nie mieli zbyt wygórowanych ambicji...
Niezwykle ciekawe były kolejne argumenty, przedstawiane przez obydwie strony. Miały wspólny mianownik, a właściwie osobę - drugą liczby mnogiej. "Bo Wy...", "Bo jak Wy...", "Bo Wyście...". (W sumie to "Wy" raczej z małej litery, ale ja z wielkiej piszę, bo mi tak szkoła wpoiła). No i po co te Porozumienia bez przemocy, język żyrafy, język "ja", dwie gwiazdy, jedno życzenie itp. itd.? Kolejne niepotrzebnie zmarnowane godziny w szkole.
Najciekawszy był sposób wyłonienia zwycięzcy debaty. W tej części miejsce pana Ryszarda zajęła inna nauczycielka historii pani Elżbieta. Wyglądało na to, że oboje pedagodzy wiedzieli, jaki ma być wynik. Ku ich zdumieniu w głosowaniu wygrali jednak oponenci. Zdezorientowani byli również zwolennicy zmian. Nauczycielka jednak szybko zarządziła powtórzenie głosowania (reasumpcję). Znów trudna sytuacja. Pani Elżbieta jednak mistrzowsko udźwignęła tę niedogodność. "Bardzo Was przepraszam. To moja wina. Źle Wam to wytłumaczyłam"... Nauczyciel musi być autentyczny i powinien umieć przyznać się do winy. W końcu jest też człowiekiem i ma prawo się pomylić.
Uczniowie wyglądali raczej na "kumatych" i raczej nie rozumieli, dlaczego ktoś twierdzi, że nie zrozumieli, ale ostatecznie przyjęli troskę nauczycielki i karnie zagłosowali ponownie. Ci najbardziej zagubieni dostali cukierki na pocieszenie od pani Elżbiety i innych nauczycieli. Po opanowaniu sytuacji i uspokojeniu nastrojów kolejne głosowanie przebiegło pomyślnie, a lekcja pokazowa osiągnęła swój cel.
Bardzo owocne szkolenie przy ul. Wiejskiej w Warszawie... Już planuję, jak przeprosić moich uczniów, że źle przygotowywałem ich do dorosłego życia... Nie wiem tylko czy potrafię osiągnąć ten poziom mistrzostwa pedagogicznego...
Chciałbym, żeby było jasne, że nie chodzi mi o kwestie polityczne. Celowo pominąłem tematykę debaty. Chodzi mi o standardy. Spory dysonans mam między tym, czego usiłuję uczyć, a tym, co mogą zobaczyć uczniowie w przestrzeni publicznej. To o jaką szkołę w końcu chodzi?
Przy okazji - Mikołaj Marcela napisał nową książkę "Selekcje". Na okładce słowa Przemka Staronia "Poznajcie prawdę, a prawda Was wyzwoli. Tak, zaboli. Ale wyzwoli". No i boję się po nią sięgnąć, bo edu-bólów we mnie sporo. Mógłbym się zdecydować na ponowne przeżycie niektórych i dołożenie nowych przy lekturze. Nie wiem tylko czy wyzwolenie nie oznaczałoby konieczności odwrotu w myśl zasady Primum non nocere... Jeśli jednak treść dzisiejszego szkolenia metodycznego z Wiejskiej Wam nie odpowiada, to może warto poczytać "Selekcje" i inne pozycje tego autora? Ostrzegam, dają do myślenia.